Młodzi z regionu pomagają na Madagaskarze. Nie widziałam jeszcze tylu uśmiechniętych ludzi

0
4987
Madagaskar

Dominika Trawczyńska, absolwentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, wolontariuszka i pielęgniarka, postanowiła zrealizować swoje marzenia i pojechała leczyć najuboższych na Madagaskarze. – Pomaganie jest dla mnie jak oddychanie – mówi wolontariuszka.

– Dominiko, co Cię pchnęło do wyjazdu na Madagaskar?

– Od zawsze nosiło mnie po świecie i chyba szukam swojego miejsca. Kilka lat temu nawiązałam kontakt z Fundacją Ankizy Gasy – Dzieci Madagaskaru. Założyły ją dwie dziewczyny z Polski, które pojechały, jako wolontariuszki na Madagaskar i postanowiły zostać tam na stałe. Od tamtej pory bardzo chciałam tam pojechać. Jednak zawsze miałam coś do zrobienia na miejscu: a to popracować, a to dokończyć studia, czy zrobić jakiś kurs. Ciągle coś stawało mi na drodze, ale o wyjeździe myślałam cały czas. W międzyczasie zaadoptowałam ze znajomymi synka z Madagaskaru w ramach „Adopcji na odległość” i tak do tej pory go wspierałam. W ubiegły czwartek (15 października) mój synek miał urodziny, a ja mogłam dać mu prezenty, które przywiozłam z Polski.

– Ciężko było technicznie zorganizować taki wyjazd?

Aby zdobyć pieniądze przez ostatnie dwa lata pracowałam ponad siły w kilku miejscach, na dodatkowych etatach. W końcu się w tym zapędziłam. Po drodze jeszcze kilka fundacji i wolontariatów. W pewnym momencie stwierdziłam też, że nie chcę już pomagać, że dobro wcale nie powraca i czemu mi nikt nie pomaga, kiedy ja potrzebuję pomocy? Jednak nie umiem żyć bez pomagania, bo jest dla mnie tak naturalne jak oddychanie.

– We wpisie na blogu tłumaczysz, że sama walczysz o swoje dobre zdrowie, a tam będziesz pomagać innym.

– Z cukrzycą walczyłam od zawsze, chociaż mówią, że to choroba, z którą trzeba się zaprzyjaźnić. Jednak sama organizacja tak długiego wyjazdu, dużej ilości leków nie była łatwa. Strasznie bałam się jak mój organizm zareaguje na nowe warunki czy obce jedzenie. Zawsze byłam ostatnią osobą, o którą dbałam, bo ważniejsi byli inni. Najbardziej byłam przerażona, kiedy znajomy dzień przed wyjazdem napisał mi w mailu, że na Madagaskarze nie ma w zasadzie cukrzyków przyjmujących insulinę, bo nie żyją! Bo albo nie byli zdiagnozowani albo umarli, bo nie stać ich było na leki. Wzięłam więc solidny zapas. Tak naprawdę wcale nie jestem odważna i codziennie się boję. Wyjeżdżając miałam myśl – nieważne czego zapomniałam, ale ważne, że mam insulinę.

– Jesteś na Madagaskarze od niedawna. Jakie są Twoje pierwsze spostrzeżenia?

– Ciężko mi jeszcze o tym mówić, bo jestem tutaj krótko, a przede mną dopiero cztery miesiące pobytu. Zauważyłam ogromną biedę, ale wbrew pozorom ludzie są uśmiechnięci i to była pierwsza myśl po przylocie tutaj. Dawno nie widziałam tylu uśmiechniętych ludzi. Dzieci do wolontariuszy są przyjaźnie nastawiane, bo wiedzą, że przyjechałyśmy tutaj im pomóc. Na razie jest też jeszcze bariera z wzajemnym porozumiewaniem, bo ja nie mówię po malgasku i słabo po francusku, które są językami urzędowymi na Madagaskarze. Mieszkańcy wyspy mają za to problem z angielskim. Zauważyłam jednak, że słowa nie są najważniejsze. Można bawić się z dziećmi, nie rozumiejąc wzajemnie nawet jednego słowa.

– Na czym polega Twoja praca i jak wygląda Twój dzień?

– Na miejscu żyjemy sobie w domu wolontariusza w siedem osób. Dziewczyny pracują w sierocińcu i szkole oraz uczą angielskiego. Ja przyjechałam pomagać w przychodni. Jeszcze się z nią nie zapoznałam, ale wiem, że przychodzą tam najubożsi mieszkańcy, którzy korzystają tam z chińskich podróbek leków i czasem opiekuje się nimi jeden lekarz. Pracujemy od rana do godz. 12 i potem dwie godziny przerwy i praca do szesnastej. W sierocińcu jestem dwa razy dziennie. Rano odwiedzam małe dzieci, z których najmłodsze ma dwa miesiące, a po południu widuję się ze starszymi dziećmi. Ciężko określić ile mają lat, bo są często niedożywione i wyglądają na młodsze, bo wolniej się rozwijają. Jestem tu dopiero tydzień, wiele rzeczy mnie szokuje i wiele próbuję dopiero zrozumieć. Jest za wcześnie na głębsze przemyślenia. Czekam na rozpoczęcie pracy w przychodni, a na razie zakochałam się we wszystkich dzieciakach.

– O Twoim pobycie możemy poczytać na blogu www.elfzmadagaskaru.pl

– Tak, będę tam dzielić się swoimi spostrzeżeniami, bo codziennie się czegoś uczę i co chwilę zmienia mi się punkt widzenia na różne sprawy. Już odebrałam od czytelników bloga mnóstwo ciepłych słów i chęci pomocy dzieciom na Madagaskarze, co niezwykle wzrusza. Musimy jednak przemyśleć, jak to zorganizować. Tak naprawdę to każdy może tutaj przyjechać i zacząć pomagać

BRAK KOMENTARZY