„Mam angielską głowę i polskie serce”

0
3432
Andrzej Tarnowski prezentuje pamiątki po poprzednim właścicielu siedliska

Z  urodzenia polski arystokrata, reporter i autor książek. Jak tylko zazieleni się trawa i powieje cieplejszy wiatr, zwiastujący nadchodzącą wiosnę, co roku zjawia się w Drwęcku nieopodal Olsztynka, bo ma tutaj swoją posiadłość. Jest zauroczony nieskażoną, pierwotną i przez to wspaniałą przyrodą. –Moje życie było bardzo proste –mówi Andrzej Tarnowski. Chociaż po tym, co opowiedział w czasie naszej rozmowy, to stwierdzenie wydaje się bardzo nieprawdziwe.

-Jak długo wykonywał Pan zawód reportera?

Przez ponad 30 lat , od 1965 roku , byłem reporterem Agencji Reutera. Pracowałem w kilku krajach, w każdym mniej więcej po trzy lata. Zaczynałem w Hiszpanii, w czasach generała Franco. Potem byłem na Kubie, skąd zostałem wydalony z powodu oskarżenia o szpiegostwo. Kolejne lata spędziłem w Rzymie i Buenos Aires. Kiedy byłem w Argentynie, postanowiłem zrezygnować z pracy dla Reutera i przenieść się do Kanady, gdzie przez cztery lata pracowałem dla pism „Montreal Star” i „Toronto Star”. W okresie kanadyjskim rozpadło się moje małżeństwo . Dwójka moich dzieci nadal mieszka w Montrealu. Po rozwodzie przeprowadziłem się do Nowego Yorku i wznowiłem współpracę z Reuterem. Po roku zostałem wysłany do Bejrutu, gdzie pracowałem przez dwa, bardzo trudne lata wojny. Kolejne dwa lata spędziłem w Indiach. W 1988 roku zostałem wysłany do Polski. Byłem tu korespondentem do 1992 roku. Z Warszawy przeprowadziłem się na Cypr a później znowu na cztery lata do Bejrutu. To była moja ostatnia placówka. Po zakończeniu pracy wróciłem do Anglii. W 2001 roku przeszedłem na emeryturę. Przestałem zajmować się dziennikarstwem i dzięki temu znalazłem czas na napisanie kilku książek. Jedna z nich-„Ostatni mazur”,  poświęcona jest historii mojej polskiej rodziny w XX wieku. Napisałem też „Rdzawe szable, blade kości”, niewielką książkę o historii  Drwęcka i okolic.

Jak to się stało, że zamieszkał Pan w Drwęcku?

– Ten dom kupiliśmy w 2000 roku. Kiedy byłem korespondentem w Polsce, w 1989 roku kupiłem dwa hektary ziemi w Nartach, niedaleko Szczytna. Był to piękny teren, tuż przy linii brzegowej jeziora. Chcieliśmy tam wybudować z żoną dom, ale przez 9 lat nie otrzymaliśmy pozwolenia, nie rozumiem, dlaczego. Po dziewięciu latach znalazł się chętny na tę ziemię , oferujący mi 50 tysięcy dolarów. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że mój agent znajdzie mi inny , letniskowy  dom w Polsce. Kiedy po pewnym czasie przyjechałem na zaproszenie agenta nieruchomości  do Polski, żeby obejrzeć dom, wystawiony na sprzedaż okazało się, że tego domu praktycznie nie ma, fizycznie nie istnieje. Po kilku miesiącach mój agent poinformował mnie, że ma dla mnie inna propozycję. Tym razem w oględzinach towarzyszył mi mój kuzyn Jaś Tarnowski, głowa polskiej gałęzi naszego rodu. Był wtedy bardzo nieprzyjemny, deszczowy styczeń. Wszystko było szare i smutne. Kiedy przyjechaliśmy do Drwęcka, poczułem się, jakbyśmy się cofnęli o 50 lat. Wszystko było takie inne, niż w Europie Zachodniej, widziało się biedę. Cała posesja obejmowała dom , dwie stodoły, położona była na kilku arach. W domu nie było wody, łazienki  ani centralnego ogrzewania. Właściciel, Henryk Końpa mieszkał tu sam. Negocjacje w sprawie kupna trwały od stycznia do maja, ponieważ pan Końpa, kiedy zrozumiał , że kupcem jest cudzoziemiec, zażądał podwójnej ceny. Poza tym, chyba nie był do końca przekonany o tym, czy sprzedać dom. Miał córkę, której prawdopodobnie chciał go przekazać. W końcu mój agent położył pieniądze na stół i pan Końpa podpisał umowę. Byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Przyjechaliśmy z Anglii w dniu, kiedy  były właściciel się wyprowadzał. Na moją prośbę zostawił na pamiątkę dwa obrazki Matki Boskiej. To bardzo smutne, że po trzech miesiącach pan Końpa umarł. Myślę, że bardzo tęsknił za domem, w którym spędził całe życie, bo robotnicy, którzy podjęli się remontu domu, powiedzieli mi, że często przychodził i prosił, żeby go wpuścić do środka. Pierwszy raz przyjechałem tu z żoną i dwójką małych dzieci w sierpniu 2000 roku. Sąsiedzi , państwo Wieszewscy przyjęli nas bardzo serdecznie, ale warunki, w których zamieszkaliśmy, były spartańskie. Ponieważ brakowało mi pieniędzy na dalsze remonty, odsprzedałem Jasiowi Tarnowskiemu, który mieszkał w Warszawie 20% powierzchni domu. Za uzyskane  pieniądze postanowiłem wyremontować strych. Było to miejsce brudne, ciemne i zupełnie nieużytkowane. Wcześniej była tam wędzarnia. W Olsztynku znalazłem fachowca, który zajmował się remontowaniem starych domów we Włoszech. Robota została perfekcyjnie wykonana, zapłaciłem prawie tyle, co za kupno całego domu, ale dzięki temu jego powierzchnia zwiększyła się prawie o połowę. W 2007 roku dokupiłem też kawałek ziemi, dzięki czemu czuję się  bardzo swobodnie- nikt nie zakłóca mi spokoju.

– Czy już wcześniej był Pan w Polsce?

– Moi rodzice opuścili Polskę 17 września 1939 roku tą samą trasą, którą uciekał polski rząd, czyli przez granicę z Rumunią . W październiku w Belgradzie odbył się ich ślub. Potem mój ojciec wstąpił we Francji do polskiego wojska.  Walczył w II Dywizji generała Prugar- Ketlinga .Kiedy Francja upadła, żołnierze tej jednostki przedostali się do Szwajcarii, gdzie zostali internowani. Ojciec uciekł do Francji, ponieważ niedaleko Tuluzy przebywała moja matka. Udało im się tam jakiś czas przemieszkać, dopóki policja francuska nie skierowała ojca do obozu jenieckiego. Rodzice uciekli, ponownie kierując się do Szwajcarii. Znaleźli się tam dziesięć dni przed moim urodzeniem. Urodziłem się w Genewie we wrześniu 1940 roku. W 1943 roku przyjechaliśmy do Anglii. Rodzice rozeszli się. Matka wyszła za mąż za szkockiego żołnierza. Nie chciała, żebym był Polakiem. Wiedziała, że Polska jest zniszczona, a po wojnie jest to zupełnie inny kraj. Uważała, że jako Anglik będę prowadził normalne życie. Dlatego nie nauczyła mnie języka polskiego. W latach 60-tych mój ojciec wrócił do Polski z drugą żoną i sześciorgiem dzieci. Miałem wtedy 26 lat i pracowałem w Madrycie jako korespondent.  Chciałem odwiedzić ojca , przed czym przestrzegała mnie  moja matka i ambasada brytyjska w Hiszpanii. Dowiedziałem się, że jeśli komuniści będą chcieli mnie zatrzymać, brytyjski rząd nie będzie mógł przyjść mi z pomocą. Ja jednak odwiedziłem ojca i wówczas po raz pierwszy byłem w Polsce. Zobaczyłem bardzo biedny kraj i nie mogłem tu dostrzec nic atrakcyjnego. Pojechaliśmy do Rudnika nad Sanem, gdzie stał pałac Tarnowskich- dom dziadka. W tamtym czasie znajdował się tam internat jakiejś szkoły rolniczej. Budynek był w bardzo złym stanie. Nie rozumiałem, dlaczego mój ojciec mówił , że to takie piękne miejsce. Rezydencje w Anglii i Szkocji, które znałem, robiły dużo większe wrażenie. Mimo to cieszyłem się, że mogę być z ojcem.

– Czy to właśnie chęć spotkania z ojcem zdecydowała o tym, że pomimo przestróg zdecydował się Pan jednak przyjechać do Polski?

– Mieszkając w Anglii zawsze czułem, że odróżniam się od innych ludzi, głównie z powodu mojego nazwiska. Mając szesnaście lat mieszkałem w internacie prowadzonym przez benedyktynów. Profesor historii pokazał mi wówczas zdjęcie cudownego obrazu Matki Boskiej Dzikowskiej i zapytał, czy wiem, co to za obraz. Nie wiedziałem, że  należał on do rodu Tarnowskich, nie wiedziałem wówczas nic o swojej rodzinie. Wtedy po raz pierwszy zainteresowałem się jej historią.  Poza tym byłem bardzo związany z ojcem, chociaż nie znałem języka polskiego i rozmawiałem z nim po angielsku. Pamiętam, że byliśmy kiedyś wspólnie na polskiej mszy w bardzo znanej londyńskiej świątyni Brompton Oratory. W tym kościele modlili się Polacy.  Było to dla mnie bardzo emocjonalne przeżycie. Duży wpływ na moje głębsze zainteresowanie się historią rodziny wywarła też ciocia Zosia, siostra taty. Kiedy ją odwiedziłem, godzinami opowiadała mi o Polsce przedwojennej i  o swoich przejściach w czasie wojny. Myślę, że wtedy narodziła się we mnie chęć poznania swojej tożsamości. Wpadłem na pomysł, żeby napisać książkę o historii rodu Tarnowskich. Zacząłem spotykać się i rozmawiać ze wszystkimi, którzy wiedzieli coś o losach mojej rodziny.

Kiedy po raz pierwszy przyjechał Pan do Polski, obyło się bez problemów?

– Władze nie robiły mi żadnych problemów. Podczas drugiej  wizyty   był taki moment, kiedy trochę się przestraszyłem. Byliśmy wówczas w Bieszczadach.  Prowadziłem mojego Volkswagena. W drodze do Rzeszowa przez ponad pół godziny jechał za nami samochód milicyjny.  Myślę, że UB śledziło mnie podczas każdego pobytu w Polsce. Takie to były czasy. Z moim tatą nie miałem częstych kontaktów. W 1989 roku otrzymałem wprawdzie polskie obywatelstwo i paszport, ale ciągle pracowałem gdzieś w świecie. Dlatego mój ojciec nakazał mojemu bratu przyrodniemu Adamowi odzyskanie wszystkich rodowych posiadłości i to jego przedstawiał ludziom  jako swojego najstarszego syna. Czasami działo się to w mojej obecności , co nie było dla mnie miłe.

– Interesuje się Pan współczesną polityką polską?

Nie  lubię rozmawiać o polityce. Mieszkam w Anglii i interesuję się głównie tym, co się tam dzieje a do Polski przyjeżdżam dla relaksu. Współczesna polska polityka jest bardzo skomplikowana. Niewiele o niej wiem i nie mogę się wypowiadać na ten temat.

– Czy dostrzega Pan niebezpieczeństwo dla Europy z powodu masowego napływu islamskich uchodźców?

–  Kiedy jestem w Londynie na przykład w metrze, widzę ludzi, rozmawiających w językach, których nawet nie znam. Na ulicach Londynu widać różnorodność. To dlatego to miasto jest  pełne energii, kreatywności. W warszawskim metrze spotykam samych Polaków. Brakuje mi  bogactwa różnorodności. Myślę, że Polska potrzebuje imigrantów. Kiedyś Rzeczpospolita Obojga Narodów i II Rzeczpospolita  były wielokulturowym społeczeństwem. Dzisiaj jest to społeczeństwo monokulturowe. Poza tym, kiedy słyszę , że Polacy nie powinni pomagać  uchodźcom , zastanawiam się, czy jest to postawa godna chrześcijan. Nauka akceptacji różnorodności kultur w społeczeństwie jest procesem. Kiedy byłem dzieckiem w Anglii wołano :”Polacy do domu”! Uważam, że postawa państwa polskiego w tej sprawie jest bardzo egoistyczna. Czy 30-milionowego społeczeństwa  naprawdę nie stać na przyjęcie 7 tysięcy uchodźców?

-Zastanawiał się Pan, skąd w polskim społeczeństwie bierze się nieufność wobec obcych? Przecież ciągle słyszy się o aktach terroryzmu we Francji, Belgii, a nawet w Anglii.

– Jeżeli będziemy ciągle żyć w strachu, niczego nie dokonamy. Strach paraliżuje i jest objawem egoizmu. Myślimy tylko o tym, co będzie z nami. W Anglii są miliony polskich emigrantów, a Polacy u siebie w kraju ich nie akceptują.

BRAK KOMENTARZY