Ukraina: Wszyscy chcemy do Europy

0
3637
Ukraina to Europa

Kilkanaście dni, dwa kraje, dziesięć odwiedzonych miast, 3000 pokonanych kilometrów – tak w skrócie wyglądała nasza podróż po Ukrainie i Mołdawii. A wszystko to w cieniu 22 lipca, kiedy Sejm przyjął uchwałę nazywającą ludobójstwem zbrodnię, do której doszło w latach 40. na Wołyniu. Podczas wyjazdu przekonaliśmy się, że tam nikogo to specjalnie nie obchodzi. Młodzi Ukraińcy nie chcą zagłębiać się w przeszłość.

            Przyjechaliście z bronią?

            Podróż rozpoczynamy we Lwowie. To tygiel kulturowy. Bohater setek piosenek, utworów poetyckich, wspomnień literackich. Obiekt westchnień miłośników Kresów Wschodnich, cel wyjazdów przeróżnych stowarzyszeń i grup kultywujących pamięć historyczną.

 Grób Marii Konopnickiej na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie
Grób Marii Konopnickiej na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie

            Czy można napisać coś nowego o Lwowie skoro niemal każdy, kto tam trafi, popada w zachwyt? Czy można być obiektywnym patrząc na secesyjne kamienice, łamiący się bruk w wąskich uliczkach, po którym suną z flegmą tramwaje? Jak nie zachłysnąć się urodą tego miejsca, szczególnie w weekend, gdy ścisłe centrum zamknięte jest dla aut, a ulicami przechadzają się długonogie Ukrainki z wiankami na głowach, z których zwisają grube jak ramię złociste warkocze?

Polskie Cmentarz Wojskowy na Cmentarzu Łyczkowskim we Lwowie
Polski Cmentarz Wojskowy na Cmentarzu Łyczkowskim we Lwowie

            Nas Lwów urzeka od razu. Trafiamy doń bladym świtem. Część mieszkańców wygląda na takich, którzy dopiero co wstali, część na takich, którzy jeszcze nie położyli się spać. Jesteśmy w centrum, które w 1998 roku zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Poszukujemy hostelu, w którym na wstępie słyszymy najdziwniejsze pytanie, które zadano nam podczas całej podróży: czy przejechaliście z bronią?

Serce Lwowa, czyli Opera Lwowska
Serce Lwowa, czyli Opera Lwowska

            W sobotni wieczór miasto pulsuje życiem. Widać wszystkie kolory skóry, czuć zapachy wielu kuchni. Bez problemu możemy zjeść środkowoazjatycką somsę, płow, lagman, kaukaskie chinkali i chaczapuri albo oprzeć się na kuchni ukraińskiej, w której dominuje oczywiście barszcz i wareniki, czyli nasze polskie pierogi.  Ceny w restauracjach i przybytkach niskie. To cieszy turystę z Polski, ale i martwi, bo to oznaka, że naszym wschodnim sąsiadom nie wiedzie się za dobrze. Zauważyć to można spoglądając na niski kurs hrywny, która konsekwentnie od lat pikuje, a wydarzenia z 2014 roku i zajęcie przez Rosję Krymu, jeszcze przyspieszyły dewaluację ukraińskiej waluty.

            Mów do mnie po polsku

            Podróżując od Lwowa po Kijów wszędzie natrafiamy na polskojęzycznych Ukraińców lub Ukraińców starających się mówić po polsku. We Lwowie zaczepia nas w sumie kilka osób, kiedy dowiadują się ,że jesteśmy z Polski. Opowiadają, że pracowały w Polsce, albo pracują lub taki mają zamiar. W Kamieńcu Podolskim zatrzymuje nas Andriej, lokalny przewodnik, który nie dość, że mówi bardzo dobrze po polsku, to jeszcze chętnie dzieli się wiedzą na temat miasta. Inny człowiek zagaduje nas po polsku, odruchowo odpowiadamy po rosyjsku, na co ten z grymasem na twarzy: mówcie po polsku, skoro ja mówię tak do was.

            W Kijowie jesteśmy często nagabywani, jeśli ktokolwiek usłyszy tylko rozmowy między nami. Tak jak pani Ania, kobieta po 50., która corocznie na parę miesięcy przyjeżdża do Zakopanego, więc świetnie mówi po polsku. W jej towarzystwie zwiedzamy kijowski Plac Niepodległości (Majdan Niezależności) i najważniejsze punkty stolicy kraju. W tym samym Kijowie napotykamy inne osoby, które również są nam pomocne, mówią po polsku i w życiu nie spodziewalibyśmy się, że kelnerka może sobie zrobić przerwę, bo fajnie rozmawia się jej z Polakami.  Nikogo nie  interesuje w tym czasie, że klienci czekają na obsługę.

 Ławra Peczerska. Prawosławny klasztor w Kijowie, siedziba zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego
Ławra Peczerska. Prawosławny klasztor w Kijowie, siedziba zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego

            Kontakt łapiemy z przemiłą Aliną, na stałe pracującą w polskiej firmie  transportowej na Ukrainie. Będzie naszym wsparciem. Poznaje nas z innymi Ukraińcami, kieruje i podpowiada. Z kolei w Iwano-Frankowsku rezolutny przechodzień rzuca swoje obowiązki i rusza z nami na poszukiwanie taniego noclegu. Skutecznie. Znajduje nam w sercu miasta ministerialny hotel za śmiesznie niskie pieniądze.

            Wyjazd na Ukrainę uświadamia nam, jakim „rajem” staliśmy się dla Ukraińców. Niemal na każdym kroku widujemy szyldy i reklamy zachęcające do wyjazdu do pracy do Polski. Pomoc w załatwieniu wakatu, w transporcie, w organizacji wizy do Unii Europejskiej. Podejmujemy w rozmowach temat kilka razy, ale prócz zadowolenia, że jest praca, jest też utyskiwanie, że tylko na budowach czy w charakterze sprzątaczek.

            Parę razy próbujemy dyskutować o trudnych relacjach ukraińsko-polskich i Wołyniu. Robimy to raczej z ciekawości, a nie z chęci rozdrapywania dawnych ran. Okazuje się, że nikt specjalnie nie chce na ten temat rozmawiać, a młodzi to bagatelizują. Dla nich, jak dla większości młodych mieszkańców Unii Europejskiej, najważniejszy jest rozwój, dobra praca, świat bez granic. Choć czuć czasami kompleks, gdy o Polsce mówi się „Europa”, jakby ta targana konfliktami i problemami Ukraina nie leżała na Starym Kontynencie. Unia  Europejska stała się dla Ukraińców synonimem czegoś lepszego, tak samo  jak całkiem przecież niedawno była dla nas.

            Bohaterowie zostają w pamięci

            Wojna tocząca się na wschodzie Ukrainy jest niemal niezauważalna w kraju. Choć widujemy miejsca, w których można zaciągnąć się do armii. W telewizji emitowane są spoty zachęcające do walki, ale mundur zakłada jedynie część Ukraińców. Andriej, przewodnik w Kamieńcu Podolskim, tłumaczy, że nie ma poboru, bo oficjalnie Ukraina prowadzi akcję antyterrorystyczną. Powszechny zaciąg ogłaszany jest w stanie wojny.

            Widać jednak, że kraj jest niespokojny. We Lwowie, na Cmentarzu Łyczakowskim, wydzielono kwaterę na świeże mogiły poległych podczas walk w Donbasie. Na krzyżach wiszą portrety, a z nich uśmiechają się w większości młode twarze. Najświeższe groby pochodzą z czerwca 2016 roku. Zachowujemy się niereportersko, kiedy trzyosobowa rodzina pielęgnuje grób syna, a nam brakuje odwagi, żeby porozmawiać, przeszkodzić w tej chwili zadumy. We Lwowie trafiamy również na wiece patriotyczne, podczas których kilkadziesiąt osób śpiewa pieśni, kobiety na ulicznych straganach smażą placki ziemniaczane i podają kompot za przysłowiowe co łaska. Pieniądze zbierane podczas kwesty trafiają na zakup wyposażenia dla żołnierzy.

 Aleja Bohaterów Niebiańskiej Sotni w Kijowie
Aleja Bohaterów Niebiańskiej Sotni w Kijowie

            Najnowszą, bolesną historię Ukrainy, widać w Kijowie, a w szczególności na Placu Niepodległości (Majdan Niezależności). To miejsce, gdzie na przełomie 2013/14 roku setki tysięcy Ukraińców, stawiało opór władzy i znienawidzonemu prorosyjskiemu  prezydentowi Janukowyczowi.

            Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, jakby dwa lata temu nic się nie wydarzyło.  Tętni życie, roześmiani Ukraińcy przysiadają na ławkach i skwerach, a nocą plac wraz z przyległym do niego Chreszczatykiem, huczy młodością i radością. Ludzie bawią się i tańczą na ulicy. Popijają kawę, soki, kwas chlebowy, a wieczorami sączą piwo lub wino koło Majdanu.

            Wciąż jednak nad placem góruje niewyremontowany po spaleniu dom Saturn, który służył za siedzibę bojownikom z Euromajdanu. Wrażenie robi aleja Bohaterów Niebiańskiej Sotni (przemianowana w części z ulicy Instytuckiej) poświęcona setce ofiar cywilnych, które straciły życie na Majdanie. Właśnie na tej ulicy, 18-21 lutego 2014 roku, od kul sił MSW i jednostki specjalnej Omega,  zginęło kilkadziesiąt osób.

            Na murze ciągnącym się aleją Bohaterów Niebiańskiej Sotni widzimy portrety poległych, małe pomniki zbudowane z tarcz, które osłaniały walczących przed kulami. Gdzieniegdzie widać inne miejsca pamięci zbudowane z kostki brukowej, kasków, masek przeciwgazowych i wszystkiego, co mieli pod ręką protestujący na Euromajdanie.

            Nawet w dzień palą się tutaj znicze. Niektórzy, mimo panującego hałasu i zgiełku, przystają na chwilę zadumani i modlący się. Zaskakuje kontrast: pamiątki po poległych i roześmiane twarze młodych ludzi cieszących się życiem. Ania, która oprowadza nas po Kijowie, mimo że nie była obecna w tych dniach w kraju, zadziwia szczegółową wiedzą na temat wydarzeń.

Miejsca pamięci poświęcone ofiarom protestów na Majdanie w KIjowie
Miejsca pamięci poświęcone ofiarom protestów na Majdanie w Kijowie

            Stajemy przed pamiątkowymi tablicami. Na jednej z nich pieśń łemkowska „Płynie kaczka”. To ulubiony utwór 25-letniego Michaiła Żyznieuskiego, Białorusina, który zginął 22 stycznia. Po pogrzebie aktywisty utwór stał się pieśnią żałobną kijowskiego Majdanu.

Hej, płynie kaczka po Cisie,
Płynie kaczka po Cisie.
Mateczko moja nie łajaj mnie,
Mateczko moja nie łajaj mnie…

Och, zganisz mnie w złej godzinie,
Zganisz mnie w złej godzinie…
Sam nie wiem gdzie polegnę,
Sam nie wiem gdzie polegnę… […]

Prezydencka pensja za mała

 

                        Nie mogliśmy nie obejrzeć opuszczonej rezydencji byłego prezydenta Ukrainy, która  znajduje się w posiadłości w Międzygórzu pod Kijowem. Dawniej był tutaj klasztor, który funkcjonował od XVI wieku. W 1933 w zabudowaniach monasterskich otwarty został dom wypoczynkowy dla pisarzy, a dwa lata później klasztor został wysadzony w powietrze. Na jego miejscu wzniesiono dacze dla państwowych dygnitarzy.

            Obecnie była posiadłość Janukowycza to 160 hektarów (oficjalnie 140) fantastycznego ogrodu botanicznego z olbrzymią willą z bali (Honka), w której mieszkał  prezydent Ukrainy. Cały kompleks zmieścił zoo, park samochodowy z kilkudziesięcioma autami (również zabytkowymi), pola golfowe, boiska, lądowiska dla helikopterów, korty do tenisa, siłownię, grotę solną, kilkanaście bani, stawy, wodospady i Bóg wie, co jeszcze. Co krok rekonstrukcje antycznych rzeźb, z wody niemal wyskakują ryby, żeby je podkarmić, gdzieniegdzie strzelają w niebo fontanny. Za rezydencją znajduje się olbrzymi taras, z którego widać rozszerzający się w tym miejscu Dniepr, nazywamy przez miejscowych „morzem kijowskim”.

Honka-czyli-willa-byłego-prezydenta-Ukrainy-Wiktora-Janukowycza
Honka,czyli willa byłego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza

            Całość ocieka kiczem, przepychem, złoceniami. Niestety do Honki nie dostaliśmy się (trzeba umawiać się dzień wcześniej), ale wystarczyło kilka godzin poruszania się po terenie, aby stwierdzić, że były prezydent Ukrainy miał dla siebie samego hojną rękę . Przewodnik tłumaczył, że miesięczne utrzymanie rezydencji kosztowało około 800 tys. zł. Obecnie około 600 tys. Spadło też zatrudnienie w kompleksie. Z 800 osób do 250. Z tą jednak różnicą, że teraz trzeba z czegoś zapłacić pracującym, a nie sięgać do rządowej kasy. Całość dostępna jest dla zwiedzających, bo to jest to ciche i piękne miejsce, odwiedzane szczególnie przez pary młode, które robią sobie pamiątkowe zdjęcia.

            Kołomyja nie pomyja

            W szybkim tempie odwiedzamy kilka miast. Wizytujemy Jaremcze w Karpatach Wschodnich, które w okresie przedwojennym było jednym z najpopularniejszych i najlepiej zagospodarowanych kurortów zimowych nie ustępując popularnym w tym okresie Zakopanemu i Krynicy. Trochę w Jaremczach cepelii i kiczu, ale ludzie wydają się szczęśliwi, wędrując w głąb gór na piesze wycieczki.

Muzeum pisanek w Kołomyi
Muzeum pisanek w Kołomyi

            Następnie jedziemy do Kołomyi, która kojarzy się z popularnym wierszykiem „Kołomyja nie pomyja, Kołomyja miasto. A dziewczyny tam smakują, jak najlepsze ciasto”. Ciasta nie próbowaliśmy, ale odwiedzamy zaskakujące, jedyne na świecie muzeum pisanek z wielkim, kolorowym jajem przed wejściem. Wewnątrz pisanki ukraińskie, chińskie, izraelskie, a nawet polskie. Każda z nich wykonana z maestrią: bogata w gęste wzory, szlaczki, motywy roślinne. Pobieramy szybką naukę czytania pisanek, bo okazuje się, że każdy ze wzorów coś oznacza i opowiada osobną historię. W osłupienie zmieszane z podziwem wprawia nas fakt, że wszystko, co widzimy, zostało wykonane ręcznie, choć trudno w to uwierzyć, gdy przyjrzy się drobiazgowości wykonania. Wrażenie robi na nas wizyta w antykwariacie, gdzie właściciel posiada olbrzymi zbiór książek w języku polskim, wydanych na dawnych Kresach Wschodnich.

            Przez przypadek trafiamy do Iwano-Frankowska, dawnego Stanisławowa, którego nazwa została zmieniona w 1962 roku, aby uczcić poetę ukraińskiego Iwana Franko, jak i 300. rocznicę założenia miasta. Kilkanaście godzin wystarczyło, aby polubić to miejsce, ale to wciąż mało, aby poznać je lepiej.

            Na trasie podróży nie mogło zabraknąć Kamieńca Podolskiego, który był najdalej wysuniętym na południe miastem wojewódzkim w historii Polski. Zespół urbanistyczno-architektoniczny Starego Miasta i twierdzy to najchętniej odwiedzana część Kamieńca Podolskiego, dawnej bramy Polski, czy przedmurza chrześcijaństwa, jak nazywano to  miasto w przeszłości. Sam zamek wewnątrz nie robi wrażenia, przeszkadza, że informacje są tylko po rosyjsku i ukraińsku, a część pomieszczeń zamkowych zaadaptowano na potrzeby muzeum historii Ukrainy. To chyba najbardziej zaskakująca ekspozycja, bo wśród przedmiotów znalazła się nawet słynna, kraciasta torba bazarowa – symbol upadku ZSRR i rodzącego się kapitalizmu na obszarze posowieckim.

Miasto, gdzie ulice zamiatano bukietami róż

            Kamieniec Podolski zachował swój polski charakter i klimat – taki wniosek wysnuwamy spotykając się z olbrzymią życzliwością, czy rozmowami w naszym ojczystym języku. Dodać należy, że w rzymskokatolickiej parafii św. Piotra i Pawła w święta i niedziele odbywają się Msze po polsku.

            Sama Katedra powstała w 1483 roku, a w 1750 roku dobudowano do niej prezbiterium. Tuż obok znajduje się Brama Triumfalna z 1781 roku, wzniesiona ku czci Stanisława Augusta Poniatowskiego, o czym informuje pozłacana inskrypcja na łuku bramy. Przy katedrze stoi również minaret. To pamiątka po burzliwych dziejach, kiedy miasto było w rękach Turków. Po odzyskaniu miasta przez Polaków w 1699 roku, zgodnie z traktatem pokojowym, muzułmanie ustawili 33,5-metrowy minaret z półksiężycem, a pod nim drewnianą figurę Matki Boskiej. W 1756 roku zastąpiono ją 4,5-metrową, wykonaną ze stopu miedzi i srebra oraz pozłacaną rzeźbą Matki Boskiej, stojącej na kuli i księżycu. Tym samym katedra kamieniecka jest jedynym na świecie kościołem katolickim, przy którym stoi minaret.

            Podoba nam się  w Czerniowcach. Klimatyczne miasto, którego atutem jest architektura, czyli mieszanka rumuńsko-polsko-ukraińska z eklektycznym kompleksem uniwersytetu. „Mały Wiedeń”, jak nazywano miasto, to przede wszystkim czarujące secesyjne kamienice ciągnące się wzdłuż głównych ulic. Jest coś magnetycznego w mieście, które leży niemal na granicy trzech państw: Mołdawii, Ukrainy i Rumunii. O Czerniowcach pisał Austriak George Heintzen: „Miasto, gdzie wolny dzień zaczynał się od Schuberta, a kończył pojedynkiem. Miasto w pół drogi między Kijowem i Bukaresztem, między Krakowem i Odessą – było niepisaną stolicą Europy, gdzie śpiewały najpiękniejsze soprany koloraturowe, woźnice sprzeczali się o Karola Krausa, chodniki zamiatano bukietami róż, a księgarń było więcej niż kawiarni”.

            Wyjeżdżamy z Kijowa, umawiając się przez Internet na podwózkę z Ukraińcem. Granicę mamy przekroczyć w Dorohusku. Nim jeszcze dojedziemy do Polski, to dowiadujemy się, że po szczycie NATO i Światowych Dniach Młodzieży granica dla małego ruchu granicznego z Ukrainą została ponownie otwarta i możemy spodziewać się tłumów. I tłumy są. W rzędach setki aut, wśród których dominują passaty mogące zabrać sporo paliwa do baku. Wszyscy skubią pestki słonecznika, plują, palą papierosy i zniecierpliwieni czekają na wjazd do Polski. Na pasach dla mieszkańców Unii Europejskiej mniejszy ruch i zdecydowanie szybsza odprawa.

            „Nie jesteśmy z Europy” – kwituje wzruszeniem ramion jeden z Ukraińców.

Tekst: Karol Fryta

Zdjęcia: Piotr Stankiewicz

W następnym numerze „Gazety Warmińskiej” druga część podróży, a w niej wizyta w Mołdawii i w parapaństwie Naddniestrzańskiej Republice Mołdawii, której istnienie uznają tylko dwa… nieuznawane przez społeczność międzynarodową państwa.

BRAK KOMENTARZY